Studium Reportażu przedstawia - Dostawca na złe czasy

Studium Reportażu przedstawia - Dostawca na złe czasy

"Studium Reportażu przedstawia - Dostawca na złe czasy"

Wioleta Wróbel
Dostawca na złe czasy


Oby cię wirus z koroną nie dopadł, życzą sobie klienci w kolejce. Sklep objeżdża 19 wiosek.

 

- Na wsi, proszę pani, ludzie dzielą się na bardzo ostrożnych i tych, co wręcz stwarzają niebezpieczeństwo. Pierwsi mają rękawiczki foliowe ze stacji benzynowej i stoją w oddali. Drudzy nachylają się do samochodu, kaszlą na sprzedawcę i witają się przez podanie ręki.
A pan podaje?
- Jak klient mi rękę wsadzi do samochodu na pół metra, to głupio nie dać. Staram się odsuwać, ale nie mogę więcej niż metr, bo bus za wąski. Sama pani widzi, tu szafka na produkty, tu skrzynki z jabłkami i marchwią, napoje, lodówka, kasa i kalkulator. - Sprzedawca podaje mi worek ziemniaków. - Od razu pani mówię, że podrożały, z 35 na 37zł za worek.
- Niech będą, a drożdże pan ma?
- Wszyscy o drożdże pytają, a w hurtowni nie ma. Jak tylko koronawirus wyskoczył, to podrożały o 10%,w hurtowni z 93gr na 1zł. U mnie zostało bez zmian – 1,50zł za 100g.
Sklep na kółkach przyjeżdża do naszej wsi dwa razy w tygodniu. Biały bus staje na środku, a jak klient serdeczny, to na podwórko zajedzie. Wszyscy mówią, Tadeusz przyjechał. Nazwiska nikt nie używa. Wiadomo tylko, że jest z Łomży i już 12 lat sprzedaje po wsiach.
- Nie boi się Pan jeździć w czasie zarazy? – pytam i odliczam drobne.
- Ojciec mi powiedział: „Nie jeździj. Zrób miesiąc, dwa przerwy, bo zachorujesz, umrzesz i stracisz wszystko”. Ale ja przecież jeżdżę po małych miejscowościach. Nie odsuwam drzwi do końca. Robię tylko małą dziurkę, żeby ludzie się nie pchali do środka. Zarażeni są w mieście, a na wsi bardzo mało.
W Radgoszczy jedna osoba na kwarantannie, wróciła z roboty w Szwecji. W Truszkach ojciec przywozi synowi jedzenie, wiesza torbę na bramie. Syn po robocie w Niemczech ma kwarantannę. 4 osoby w Mężeninie. Jedni klienci mówią, że to tylko kwarantanna, drudzy, że koronawirus. W Strzeszewie klienci źli, bo ludzie przyjechali z zagranicy i zamiast siedzieć w domu, chodzą. Widziano ich w sklepie w Śniadowie, podobno byli też u sąsiada. W Jastrząbkach cała rodzina na kwarantannie. Jeden z domowników wrócił z Belgii.

Wioski przyzwoite, biedne, niezdziczałe


Tadeusz skończył administrację na Uniwersytecie w Białymstoku. Biznes na kółkach podpowiedział mu kolega, który miał piekarnię w Śniadowie. - Znał okolicę, wiedział, że tu nie ma konkurencji, a wioski są przyzwoite.
- Przyzwoite czyli jakie?
- Niezdziczałe. Myśli pani, że na wsi nie ma zdziczałych ludzi? W lesie zabunkrowani, na odludziu, bez towarzystwa to zdziczeją. Ciężko z takimi handlować.
- Myślałam, że chodzi panu o bogate wioski.
- Czasem wioska biedniejsza da więcej dochodu. Wioska bogatsza jedzie do Lidla czy Biedronki, przywiezie zapasu na pół miesiąca. A biedna kupi u mnie na miejscu.
Jak zaczynałem jeździć, wychodzę kiedyś z kościoła, a ktoś mnie zaczepia: „Pan uważa, że to w porządku stawać w miejscowościach, gdzie ktoś ma sklep?” Wiejscy sklepikarze straszyli, że mnie pobiją albo opony przebiją. Wtedy ten kolega piekarz poradził: nie możesz się bać, bo cię wygryzą.
Bus kosztował 5,5 tys. zł, pierwsze zaopatrzenie 6 tys. Zaczął w marcu, więc lodówkę (1,2 tys.) kupił po miesiącu, jak robiło się ciepło.
Tadeusz pracuje od poniedziałku do soboty z wyjątkiem czwartku. To dzień na sprawy biurowe, naprawy auta i większe zaopatrzenie. Swoim białym busem objeżdża trzy gminy: Troszyn, Śniadowo i Szumowo, 19 wiosek z pogranicza mazowieckiego i podlaskiego. W jednych jest raz, w innych nawet trzy razy w tygodniu. Dziennie przejeżdża 80 km, (10 litrów paliwa).
Jedni już czekają, na innych musi trąbić. Dobrze poznał mieszkańców wsi, do których jeździ. – Niemal każdy narzeka. Albo jest im za gorąco, albo za zimno, albo za sucho, albo im Unia dokucza, Tusk, albo Duda, albo koronawirus. Zawsze coś źle. W kolejce dziwnie do siebie mówią:. „Zygmuntowa masz rozmienić?”, „Jankowa, przepuścisz mnie?”, „Pan czeka, jeszcze Wiktorowa będzie zakupy robiła”.
Czasem Tadeusz zadzwoni do mnie z trasy.
(1 kwietnia.) - Coraz więcej ludzi przychodzi w normalnych rękawiczkach gumowych. Czasami jeszcze zakładają na ręce torebki foliowe po chlebie.
(2 kwietnia.) - Jeżeli chodzi o kwarantannę w powiecie łomżyńskim to dużo więcej ludzi jest na wioskach niż w samej Łomży. Robi się niebezpiecznie. Zaczynam się bać. Myślę czy by nie jeździć. Ja przeżyję, bo rodzice przepisali na mnie ziemię, oddałem w dzierżawę. Do tego dotacje unijne. Ale stali klienci mieliby żal. „Jeździł, jeździł, a jak wirus przyszedł, to już nie mamy gdzie zakupów robić”. Dostawcą, proszę pani, to trzeba być na dobre i złe czasy.
(3 kwietnia) - Są drożdże, ale tylko w dużych paczkach po pół kilograma. Każdy sprzedawca miał przydział na 5 paczek.
(4 kwietnia)- Byłem u mechanika. Awaria, boczne drzwi nie chciały się zamknąć. Bus mi się psuje 3 razy w roku. Jedzie i nagle kaplica. Dzisiaj cały dzień w rękawiczkach, bo klienci mi uwagę zwracali. Dłonie się pocą. Wymagania idą w górę i środki ostrożności też. Przecież już 73 osoby w kraju zmarły.

Śmietankowy smak z Ostrołęki


Sklep na kółkach znów parkuje u nas w Radgoszczy, idę po ryż, pytam Tadeusza, co z godzinami tylko dla seniorów, za chwilę 10.
- A czy to obowiązuje sklepy obwoźne? – zastanawia się Tadeusz. - Nakaz dotyczy wszystkich sklepów, czyli mojego też. Ale praktyka, a teoria to dwie różne rzeczy. Przecież jak przyjdzie stały klient, to mu powiem, „spadaj, jesteś za młody”? Tak się nie robi. Najlepiej by było wszystkie sklepy objechać do 10:00. Ale się nie wyrobię, klientów za koronawirusa przybyło. Sprzedaję wszystkim normalnie i tyle. Na tych wioskach nikt nie sprawdzi.
Wioski mają swoje ulubione towary, swojego producenta. Radgoszcz to tylko mąka Jelonki tortowa, innej nie kupią. Szabły mają swój cukier biały polski. - Kiedyś w hurtowni był tylko taki z niemieckimi napisami, to 80-letnia klientka powiedziała, że „Niemiec to wróg i trzeba swój cukier kupować”. W Aleksandrowie sprzedaje się tylko Delma, innego masła nie chcą. Jak zajeżdżam do wiosek mazowieckich, rolnicy chcą masło ze swojej mleczarni – „Śmietankowy smak z Ostrołęki”. A Szabły w województwie podlaskim to już tylko „Mlemix Zambrowski”.
Klienci bywają upierdliwi. Przez miejscowość X Tadeusz przejeżdżał zawsze dwa razy. -  Sprzedawał koło przystanku i jechał do miejscowości Y. Jak wracał przez wieś X, klienci stawali na ulicy i machali, żeby się zatrzymał. - A bo to chcą coś oddać, z czegoś zrezygnować, bo termin za krótki. Albo kupili i okazało się, że to już mają, chcą oddać. Jak tak można dwa razy stawać w jednej wsi? I tylko, żeby przyjąć z powrotem sprzedany towar? To jest nienormalne. Mówię im, towaru się nie zwraca, a kobieta do mnie: „Ale ja nie zaczęłam”. Co miałem zrobić? W końcu ich wykiwałem! Z miejscowości Y znalazłem polną drogę. Wolę jechać po wądołach, niż wracać przez tamtą wieś.
    
Tylko żółwik z ostrożności


Tadeusz wozi pomidory, banany, cytryny, pomarańcze, nawet marchew i ogórki, bo wieś jest już inna niż kiedyś. Kury hodują nieliczni, a ziemię uprawiają pod zboże i kukurydzę. Prawie nikt już nie sadzi ziemniaków.
A towar nigdy tak nie schodził, jak za koronawirusa. - Jak podali informację o pierwszych zachorowaniach, pojechałem do hurtowni i kupiłem 100 kg mąki Jelonki tortowej i 60 kg cukru. Ludzie całymi paczkami brali. Oleju w hurtowni już nie było, a konserwa gatunkowa mielona PMB Białystok do dziś nie przyjechała. Ma długi termin ważności, więc ludzie się na nią rzucili. Jeden klient zamówił 10 kg ryżu. Przyjeżdżam, mówię, że nie było ryżu w hurtowni, a on: „mieli, mieli, tylko zapomniałeś”. „Nie zapomniałem, bo miałem zanotowane w zeszycie”. „Kłamiesz”.
Dwa tygodnie temu papieru toaletowego nie było w hurtowni, musiałem jechać do innej. Kobieta wzięła na raz 32 rolki. Zapałki też paczkami brali. Mówili, że wojna może wybuchnąć. Po 3 tygodniach się uspokoili.
W hurtowniach też się zmieniło. Do niektórych nie wpuszczają, albo tylko po dwie osoby. W Dantexie nie można kupić wędlin jak dawniej. Trzeba zadzwonić, podać listę produktów i przyjechać po odbiór. Od pracowników trzeba się trzymać w odległości dwóch metrów. –Ale wczoraj podchodzi kolega sklepowy i bez rękawiczki rękę podaje. Z ostrożności tylko żółwika przybiłem. W hurtowni Witamina jedna kasjerka w rękawiczkach, druga bez.

Ludzie będą jak pingwini


Sklep trąbi na całą Radgoszcz. Mama wysyła mnie po mąkę.
- Jak się pani podoba moja przezroczysta pleksa? - Wita mnie Tadeusz. - Drzwi otwieram już do końca. Nie ma możliwości podawania mi ręki. Klienci jeszcze nie przywykli. Jeden dziś uderzył w nią głową, nie widział. Miał pretensje: „Pan się przed nami chowa? Boi się mnie, że zarażę?” Klientka pytała, „a co się tak Pan odgrodził?” „No przecież wirus szaleje”, mówię. „Pan wierzy w to, co oni mówią w telewizji? Wszystko propaganda.”
Od podłogi do pleksy jest tylko 40 cm, a niektórzy i tak wciskają pod nią głowę i rozglądają się po sklepie. Dwie osoby w starszym wieku, jedna w średnim. Facet głowę wsadził i pyta  po cichu, bo sąsiedzi w kolejce: „buteleczkę wódeczki masz?” Nie mam wódki, to mu nie sprzedałem. Tak to jest, jeden klient ukrywa się przed drugim. Jak biorą na kreskę, mówią, „zapisz tak, żeby sąsiad nie widział. Albo „szybko, szybko trzy piwa wrzuć do torby, bo sąsiad idzie”.
Mógłbym wywiesić kartkę: „Nie schylać się pod pleksę! Nie zbliżać się do środka sklepu!” Tylko kto to będzie czytał. Ci starsi nie dowidzą. Dają mi portfel, żebym sam sobie zapłacił. Przed takimi klientami musiałbym się cały zapleksować, ale jak bym towar podawał?
Tadeusz  dzwoni z trasy.
(15 kwietnia). - Krócej dziś jeździłem, bo klienci mają zapasy po świętach. Żartowali, że od jutra, jak ktoś nie ma maski, może worek na głowę założyć, tyko dziury na oczy zrobić. Kobieta się śmiała, że w maskach wszyscy będą jak pingwini.
(17 kwietnia, dzień po wprowadzeniu masek) - Jak Pani myśli, ile osób przyszło dziś w maseczce? 3 osoby na 8 wsi! Rękawiczki noszą, ale zdarzają się jeszcze reklamówki po chlebie.
Klienci narzekają, że policja jeździ po wioskach i kontroluje. W Opęchowie dali 500 zł kary za brak maseczki. A jak do hurtowni Witamina wszedłem bez maski, musiałem po nią wrócić do samochodu.
(18 kwietnia) - W 10 miejscowościach tylko 7 osób w maseczkach. 4 w Aleksandrowie, 2 w Żyźniewie i 1 w Truszkach.
(22 kwietnia) - W Mężeninie przyszła kobieta w masce. Mężczyźni w kolejce się z niej śmiali. Mówili, że dziwnie wygląda. Następnym razem przyszła bez maski.
A wie pani skąd w Mężeninie te dwa krzyże na łące? Klientka mi powiedziała. Po wojnie żołnierze walczyli, syn i ojciec wybiegli ze stodoły, która tam stała. Syn został ranny, ojciec musiał go dobić, a potem siebie zastrzelił. Nie miał wyjścia, UB by ich zakatowało. Teraz były uroczystości, w 70. rocznicę śmierci Kazimierza Żebrowskiego ps. „Bąk” i jego syna Jerzego ps. „Konar”.
(24 kwietnia) - Dziś na 8 miejscowości tylko jedna osoba w masce, ta, co zawsze ze Strzeszewa.
Przyszedł klient, który miesiąc temu zrezygnował z zakupów z powodu zarazy. Powiedział, że już się nie boi. Wyjął z kieszeni kawałek papieru toaletowego i kazał położyć na nim resztę. Zawinął, wrzucił do foliowej torebki i poszedł. Nie miał ani rękawiczek, ani maski.

Portfel


Radgoszcz, Tadeusz otwiera drzwi sklepu szeroko.
- Dzień dobry, mam małe drożdże, po 100 gram. Wczoraj się pojawiły.
- Nie, dziękuję.
- Narobiłem zapasów, ale nikt już nie chce. Ani jedna paczka dziś się nie sprzedała.
Muszę Pani powiedzieć, że ludzie w ogóle nie wspominają o koronawirusie. Większy strach widziałem, jak było tylko kilka przypadków zarażonych, niż teraz jak jest 6 tys. Czasem w kolejce, jak składają mi i sobie życzenie, mówią „oby cię wirus z koroną nie dopadł”. Na 10 miejscowości, nikt nie miał maseczki. W Aleksandrowie klientka zakryła usta chustką.
- Może czas na urlop?
- Przez 12 lat ani jednego wolnego dnia nie miałem.
-Lubi Pan swoją pracę?
- Lubię, jak przywiozę do domu dużo kasy. Nie lubię, jak przyjdzie klient pierdoła i mówi, że pomidory za twarde, a banany gniecie, gniecie i mu za miękkie. Potem kolejny gniecie, gniecie i banany do wyrzucenia. Albo marudzi: „Robiłem zakupy i zostawiłem portfel. Może byś oddał”. Raz naprawdę ktoś zostawił. W środku były rachunki za prąd, więc wiedziałem, komu oddać. Najśmieszniejsze, że tym razem klient nawet nie wiedział, że go zgubił.
- Pan też już się nie boi koronawirusa?
- Czas działa na mnie tak jak na klientów. Nie zwracam już uwagi na tą chorobę. Nie zakładam rękawiczek. Nawet w hurtowni spożywczej nikt w rękawiczkach nie chodzi. Szefowa mówi, że maski, ani rękawiczek nie używa, bo jak ma umrzeć, to i tak umrze. I nie wymaga masek od pracowników. Ja osobiście podzielam jej zdanie.
PS. Imię właściciela sklepu na kółkach zmieniłam, na jego prośbę.
Autorka jest absolwentką dziennikarstwa i komunikacji społecznej na UWM oraz uczennicą Studium Reportażu przy Teatrze im. Stefana Jaracz. Mieszka w Olsztynie, ale pochodzi z mazowieckiej wsi Radgoszcz. Obecnie studentka I roku historii.
Do ilustracji tekstu wykorzystano fotografię autorstwa Wiolety Wróbel, Radgoszcz, 9 maja