Studium Reportażu przedstawia: Halo, tu Radio Korona

Studium Reportażu przedstawia: Halo, tu Radio Korona

"Studium Reportażu przedstawia: Halo, tu Radio Korona"

Czasem w nocy kaszlnąłem kilka razy, żeby rodziców nastraszyć.
Dzieci patrzą na pandemię.

Agnieszka Porowska

Maj. Chodzimy po lesie już spokojnie. Nie oglądamy się na boki, nie patrzymy czy zza zakrętu wyskoczy jakiś mundur i zrobi się nieprzyjemnie. Mój syn Konrad, ubiegłoroczny pierwszoklasista zauważa koniczynę, która porasta opadłe drzewo. 
- Mamo, a wiesz, że kolega… no taki co już jego imienia nie pamiętam, przyniósł czterolistną koniczynę do szkoły, sztuczna chyba była, bo miał ją w ramce za szkiełkiem. Pani powiedziała, że taka koniczyna przynosi szczęście i powiesiła ją w klasie. 
- I co przyniosła?
- Przyniosła! Bo zamknęli szkoły!
O koronawirusie usłyszały w szkole, albo w telewizji, rzadko od rodziców. Mało kto wtajemniczał dzieci, mało kto podejrzewał, że choroba się  rozpędzi. Mimo, że się rozkręciła, niektórzy rodzice milczą do dziś. 
- Pani ze świetlicy nam mówiła, że najważniejsza jest ta hegenia, że ona nas uratuje.
Hegenia? - pytam Emilkę, koleżankę syna. 
 - No że się dużo myje ręce, używa maseczek i nie wolno z nikim wspólnego picia pić. I pani ze świetlicy mówiła, że trzeba będzie nas wszystkich poubierać w antybakteryjne worki, może takie  pachnące jak na śmieci? Dzieci w workach na śmieci – rymuje siedmiolatka. - Ale tego w końcu nie było, bo zostaliśmy w domach. Może szkoła nie miała aż tyle worków? - zastanawia się dziewczynka.

Jutro umrze pięć
„Halo, halo, dzień dobry ziomeczki, tu ja w moim radio. Kornel w Radio Korona. Dziś umarło dziesięć ludzi, a jutro umrze pięć. Wirus przemieszcza się z dołu na górę, ale my tu w Olsztynie jeszcze jesteśmy bezpieczni, mamy tu mało ludzi, a dużo miejsca, tak mówi moja mama. – Kornel bawi się w radiowca na dziwnej miniwieży z mikrofonem.  
- Chyba przesadziliśmy z oszczędnym dozowaniem synowi informacji. Żadnych newsów. Na co dzień żyjemy trochę odcięci - mówi jego mama.  - Wie pani, jak piszą w modnych gazetach, mamy teraz wszyscy dużo czasu na przyglądanie się, sobie, najbliższym i tym nieco dalszym ludziom i sprawom, ale jak się okazało, to również własnym śmieciom – śmieje się kobieta. - Syn znalazł moje stare radio, Mini Play Back Show, który dostałam na komunię od wujka z Niemiec i wciąż nagrywa te swoje audycje. Nie oglądamy telewizji, a jak słuchamy radia, to gdy tylko zaczynają się wiadomości, mój partner je wycisza. Drażni nas ta panika i nie chcieliśmy, żeby dzieci brały w niej udział. Ale dziecko jak to dziecko, gdzieś te mrożące krew w żyłach informacje i tak złapie. I w końcu zaczął tworzyć własne fakty. Nie wiem, może lepsze.
- A co mu powiedzieliście, jak wyszło, że zamykają szkołę?
- On jest w pierwszej klasie, do końca nie ogarnia czasu. Chcieliśmy mu powiedzieć, że zaczęły się jakieś ferie, ale w szkole nas wyprzedzili, więc powiedzieliśmy o chorobie, bardzo oględnie. Nie chcemy, żeby Kornel bał się ludzi.
- Taaa! Mówiliście „nie ma się czego bać”- dobiega z pokoju radiowca -  „ludzie niepotrzebnie od siebie uciekają i siebie boją, po co oni to tak pompują…” A jak szliśmy wtedy do babci, to w ogóle nie patrzyłaś na innych ludzi! Głowa w dół! I jak szedł człowiek, to tak bokiem wygięci chodziliśmy! Pamiętasz jak szliśmy na święta? Czekaliśmy na windę, ktoś przy wychodzeniu kaszlnął. Tata aż podskoczył, w windzie Miłoszowi w wózku przyciskał chustkę do buźki, myślałem, że go udusi! Tak się bał zarazków. 

Po co są tatowie?
Miniona Wielkanoc często pojawia się we wspomnieniach „koronowirusowych dzieci”.
- Zawsze na święta byliśmy u babci i było fajnie. Babcia piecze baranka z zakręconymi rogami – pięcioletnia Pola przykuca gestykulując rękami - A mama nie umie gotować, kupiła tylko jakąś babkę i jedliśmy jeszcze niedobrą, kwaśną zupę z pływającym jajkiem. - Nie lubię być za długo w domu, bo tu nie ma co jeść – rzuca krótko. 
Jej mama spuszcza głowę. - Nawet panie w przedszkolu mówiły, że jestem zakręcona, chyba jak ten barani róg, ale nienawidzę tej domowej sieczki, niekończących się śniadań, wielkich zakupów i planowania wszystkiego na trzy dni. Czy koronawirus pokazał, że jestem złą matką?
Nie lepiej w oczach wielu pytanych przeze mnie dzieci przedstawiają się ojcowie.
- Mój tata pracuje w fabryce, mama w przedszkolu. Teraz tata dużo był w domu, bo nie było jego pracy. Chodzi, narzeka i powtarza ”rób te lekcje, rób te lekcje”. Ciągle panikuje. Czasem to nawet chciałbym, żeby przyszedł ten wirus i żebym umarła, bo nie musiałabym tego słuchać i robić głupich lekcji. Ale najbardziej to się boję jakby umarła mama, tata by nie dał rady. Ostatnio chciałam na nim ćwiczyć taekwondo, ale mówił, że go za mocno biję. Jest słaby i miękki. Właściwie po co w domu są tatowie. Bo w pracy to wiem, że do pracy ? - pyta Zosia, ma 8 lat, nie podchodzi, trzyma dystans społeczny. 
Dwie matki w maseczkach pod blokiem, sąsiadka i ja. Oparłyśmy się tylko o ławki, bo mokre po deszczu, patrzymy na dzieci. - Jaki tam slow life! Ja pani powiem, te kolorowe magazyny chyba sobie nie zdają sprawy z rzeczywistości. Jak widzę, że wszystko się wali w gruzy, nie mam ochoty na jakieś slow. W domu dzieci się między sobą drą, atmosfera napięta, kasy nie ma, stary do kumpla nie pójdzie, więc przesiaduje w piwnicy. Boję się, że nasza rodzina posypie się w proch. I to zanim dopadnie nas wirus – mówi sąsiadka.
- Proszę panią, a mój młodszy brat jest jak koronawirus, lata wszędzie i się wszystkich czepia – wtrąca się dziewczynka. Z ulgą przeskakujemy na kolejny temat. 
Tegoroczny lany poniedziałek dziewięcioletni Szymon zapamięta na długo. Rok temu dostał wielki pistolet na wodę, biegał z kolegami do późna po podwórku uzupełniając amunicję wodą z kałuż. W tym roku cisza pod oknami. Miasto jak wymarłe, wychodzić nie można, nasz mały Czarnobyl, tak się trochę czujemy. Śmieszne, ale wtedy też był kwiecień – zauważa jego mama. Lany Poniedziałek to dzień, w którym po raz pierwszy dziki podchodzą do okien na Kołobrzeskiej. Młody wskakuje na parapet i przez otwarte okno strzela do nich wodą. - Śmigus Dyngus, Śmigus Dyngus - drze się jak oszalały.  
- Zdziczeją nam te dzieci w domach. A nie mówiłam, że tu teraz jak w Czarnobylu? Tam też mają problem z dzikością.


Chusteczka z dziurką do oddychania
W przedpokoju w domu Michaśki zawieszona na gwoździu wciąż wydłużająca się lista życzeń. Na liście już są rolki, lalki Monster High, lalki Lol Suprise i nowe kucyki. Siódme urodziny ma dopiero za miesiąc. 
- Cóż koronawirusowe życie nie obfituje w nadmiar atrakcji, więc trzeba się ratować czym się da, również wizją przyszłych urodzin. Ale na coś przydała się ta pandemia, młoda nauczyła się czytać i pisać - mówi jej mama rzucając okiem na listę.
W pokoju Michaśki wielki domek dla lalek z Barbie i Kenem. Wszystkie lalki w maseczkach zrobionych z serwetek, obok różowego domku dziewczynka zaparkowała wielki ambulans.
 – Nie, to nie przez wirusa, to na wypadek jakby się okazało, że nie przedłużą zasiłku na dzieci i ktoś by z tego powodu mógł dostać zawału! Bo mama wciąż słucha prezesa…
- Premiera, Michasiu - poprawia ją mama - i tylko czasami! 
- I mama mówi, że chyba dostanie zawału, jak zasiłku nie przedłużą! Bo nie wie, co miałaby wtedy ze mną zrobić. Najbardziej się boję, że przez wirusa zabiorą mnie do szpitala i będę tam zupełnie sama. 
Pierwszą praca domową Konrada było narysowanie najpiękniejszego wspomnienia z wakacji. Pominął półkolonie gimnastyczne, pominął podwójny wyjazd nad morze i złote bułgarskie piaski. Narysował ogromny plac zieleni i drzew, po lewej domek, po prawej domek, a między nimi gęsty żywopłot i grubo ciosana kredką wielka furtka, widać, że najważniejsza. 
- Już dwa lata temu obiecałem mu, że zrobię tu specjalne przejście, żeby mógł poznać rówieśników, którzy przyjeżdżają na działkę obok. Główna brama jest zbyt daleko - wspomina jego dziadek. W ubiegłym roku długo wyczekiwana furtka stanęła, a obie działki do później jesieni stały się wspólną dziecięcą komuną. - Bardzo się z sąsiadami zżył. Ich tam jest troje, a Konrad wiekowo pomiędzy nimi. Cały ubiegły sezon spędzili razem bawiąc się to po jednej, to po drugiej stronie płotu – opowiada dziadek. Gdy mróz zabielił trawniki, a sezon się skończył, Konrad z niecierpliwością wyczekiwał wiosny. 
Marzec. Gdy z ziemi głowy wystawiają przebiśniegi, Konrad zaczyna się szykować na działkę. Pakuje łuk, strzały i tarczę, które dostał na gwiazdkę, zastanawia się jak się będą z sąsiadami nimi dzielić i kto będzie pierwszy strzelał. 
Przyjeżdża na działkę, po drugiej stronie słychać kolegów, ale nikt furtki nie otwiera, dorośli kręcą głowami „lepiej nie, lepiej nie”. - Ale dlaczego? Przecież chcemy się tylko pobawić! 
- Może za tydzień, może za dwa, może nieprędko – rzuca przez płot zmieszany tata kolegów. Konrad wybiera najwyższe drzewo dziadka, wdrapuje się i cały weekend spędza obserwując z daleka bawiących się sąsiadów. Łzy kapią mu po policzkach. Już wie, że izolacja to najgorszy skutek uboczny tego całego szaleństwa. Dwa dni od rana do nocy spędza w gałęziach, czasem do bawiących się po drugiej stronie płotu dzieci coś zawoła, odpowiedzą, ale zajęci zabawą mali sąsiedzi coraz rzadziej zauważają go w koronie drzewa. Po dwóch dniach chłopiec zsuwa się z pnia, milczący i przybity. Dwa miesiące później furtka nadal jest zamknięta, ale na nikim to już nie robi wrażenia, dzieci się już nie zauważają. 
W domu Pietrzaków praca wre. W pokoju dziewczynek słychać nożyczki, na podłodze przewracają się materiały, różowy dla mamy i babci, zielony dla ojca, ciemnobrązowy dla wujka Radka. Manufaktura maseczek, produkcja idzie pełną parą. Niby już skończone, ale dziewczynka jeszcze coś poprawia. - Po co je niszczysz?! – krzyczy siostra. 
- Nie niszczę, ulepszam – odpowiada bliźniaczka z dumą prezentując maseczkę z wyciętą dziurką w środku. - Zobacz, wujek będzie mógł palić papierosy! - zauważa rezolutnie.
 - W zasadzie każda maseczka powinna mieć taki wywietrznik, może wtedy dałoby się w niej normalnie oddychać – wszyscy dorośli, którym opowiadam tę anegdotę, z uznaniem kiwają głowami. 

Wiosna pachnąca dezynfekcją
Skate park, mnóstwo dzieci. Parki są już otwarte, a place zabaw jeszcze zamknięte, więc wszyscy niezależnie od wieku, umiejętności kłębią się na niewielkiej poprzecinanej rampami przestrzeni. Nagle ktoś rzuca hasło, „kto wystrzeli swoją maseczkę na gumce jak najdalej”. Kolorowe maseczki latają w powietrzu jak wielkie motyle witające przedziwną wiosnę pachnącą płynami odkażającymi. 
Przechodząca pani przystaje: - tu aż kwitnie od zarazków - stwierdza i szybko się oddala. 
Po drzewem stoi Tosia, w tym roku miała chodzić do zerówki, mówi, że maseczka musi być dopasowana do butów. - Mam białą, fioletową i trzecią w jednorożce. Mama mówi, że faceci mają lepiej. Tata ma czarną maseczkę i czarne buty. Jak przyszedł wirus, to tata powiedział, że jest teraz Zorro. Chyba żebym się nie bała, ale zapomniał, że Zorro nosi maskę na oczach, a nie na buzi. 
Do tej pory pytałam dzieci z pierwszych lat podstawówki, najłatwiej było mi do nich dotrzeć, bo to rówieśnicy mojego syna. Skate park dał nowe możliwości – w końcu mogę porozmawiać z nastolatkami, którzy okupują ławki wokół placu.
- Pyta pani czego najbardziej się boję? - zastanawia się czternastoletnia Ada. – Wieczorów. Bałam się, że już po położeniu się do łóżka zacznie mnie boleć gardło. Nie wiedziałabym, czy obudzić rodziców, żeby zaraz jechać do szpitala, czy czekać do rana. Aż mi się sucho w gardle robiło od tego myślenia, aż brzuch mnie bolał, w głowie szumiało. I byłam już pewna, że jestem chora. Chciałam stracić przytomność, żeby wszystko podziało się już obok mnie. 
Olo, 15 lat: - Czasem w nocy kaszlnąłem kilka razy, żeby rodziców nastraszyć. Ale kilka razy już byłem nieźle zdygany, że na pewno zaraz padnie na mnie i nie będę miał czego wziąć do szpitala, bo wszystko brudne. Skarpetek już chyba nie mam do pary, w piżamach odkąd skończyłem 10 lat nie śpię, tylko w bokserkach. Jak się spakować, żeby matka nie krzyczała, że znów mam wszystko gdzieś, że znów mam burdel. Obiecywałem sobie, jak tylko wstanę, zrobię pranie i porządki w szafie. Do tej pory nie zrobiłem. 
Nastolatkowie z hulajnogami i skupione wokół nich towarzystwo nie bardzo chcą ze mną gadać, powtarzają, „jakoś leci”, „jakoś to będzie” i że „się niczego nie boimy”. Maluchy są bardziej wylewne. 
- Jadę na rowerze, jadę na rowerze szybko już dość. Rower mam taki czarny i mocno wyprzedzam mamę – pięcioletni Bastek opowiada, jakby chciał dopisać zwrotkę do przeboju Janerki. – I nagle oni z tego dużego auta ze światłami krzyczą przez megafon, „Proszę do domu, do domu. Pani weźmie stąd to dziecko i idzie do domu”. 
Bastkowi zrobiło się zimno, strasznie. Z tyłu biegła do niego mama. Nie mógł zrozumieć, że po parku pod domem nie można jeździć.
Bał się potem tych komunikatów, które leciały z budynków i jeżdżących samochodów. - Nic dziwnego, sama czułam się jak na wojnie – mówi jego mama. 
Mój syn Konrad opowiada inną historię z czasu, gdy parki były zamknięte. – „Panie, a na kiego pan z tymi dziećmi tu łazisz? Niepoważny pan jest? Parki zamknięte, czytać pan nie umie?” Tak mówili do Adriana, jak chodziliśmy z nim po parku. I prawdę mówili, bo koło placu zabaw było napisane, że zamknięte, przeczytałem sobie. A Adrian mówił, „Panie policjancie, pan nie przesadza, dzieci przewietrzyć muszę, nie można im zabrać powietrza, chodzę z nimi i będę chodził! Nie damy się podusić”. Jak Adrian tak mówił, to się bałem, że nas zamkną do więzienia. A trochę byłem zadowolony, bo to było jak z filmu. Oni nic więcej potem nie mówili. Policjant kazał się nam odsunąć gdzieś dalej. Powiedział, że teraz będą robić akcję medialną o tym, jak karzą ludzi, co po parku chodzą. Mieli drona, chciałem obejrzeć z bliska, ale Adrian  nie pozwolił. Nie wiem, kto miał rację. Czy my mogliśmy tam być, czy nie?  

Stój, bo strzelam
Mama budzi Sebastiana o 7 rano. Trochę jest skołowany, dawno tak rano nigdzie nie musiał wstawać. Rodzice cały czas mówili, zaraz zacznie się przedszkole, po weekendzie już pójdziesz, czas mijał, a on nie szedł. Złościło go to. Ale teraz dorośli mówią, że już wszystko wraca do normalności, choć potem ci sami dorośli mówią: „już nigdy nic nie będzie takie jak przedtem”. Gdzieś nawet usłyszał, że to jest wojna. Choć nie bardzo zrozumiał kogo z kim. Dziś ubiera się z ociąganiem, prędkość wyszła mu z wprawy. Do kieszeni bluzy wkłada jak zwykle kapsułę z SuperZingsami – może uda się ją przemycić do środka, choć mama mówi, że teraz w przedszkolu są inne zasady, nie można przynosić zabawek, ona nie wejdzie z nim do szatni, nie będzie na podłodze dywanów i wielu kolegów też nie będzie. Ale chyba nie umarli? Zastanawia się pięciolatek. – Nieee, po prostu przedszkole przyjmuje teraz mniej dzieci – uspokaja mama. 
Wychodzą z domu, za moment będą pod bramą. – Stój, bo strzelam! - rozlega się od drzwi przedszkola. Chłopiec nadstawia głowę. Pani mierzy temperaturę bezdotykowym termometrem. 


Agnieszka Porowska - urodzona w Olsztynie w 1985 roku, wiele lat spędziła w Poznaniu, by cztery lata temu powrócić na Warmię. Studiowała filologię serbsko-chorwacką na UAM myśląc, że na Bałkanach będzie pilotem wycieczek. Życie powiodło ją innymi ścieżkami. Pracowała m. in. jako animatorka dziecięca, sprzedawca w dyskoncie, hostessa i specjalistka od PR. Zarządzała również rodzinną plantacją malin na Podlasiu i wyjeżdżała do pracy za zachodnią granicę. Od kilku lat żyje stabilniej - jest dziennikarką związaną z Gazetą Olsztyńską. Ma dwóch synów – siedmioletniego Konrada i szesnastomiesięcznego Milana. Gdy nie pisze, to czyta, ćwiczy jogę i tańczy burleskę.
Jest słuchaczką Studium Reportażu przy Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie. 

Konrad na placu zabaw przed blokiem.
Konrad na placu zabaw przed blokiem. Fot. Agnieszka Porowska

 

 

 

                               

                                     Koronawirus, dziecięcy rysunek z pandemii.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Autorka z synem, czas pandemii. Fot. Agnieszka Porowska