"Wróg publiczny"
galeria spektaklu Wróg publiczny
Zapraszamy na spektakl "Wróg publiczny" Istvána Tasnádiego, w reżyserii Zbigniewa Brzozy. Na Scenie Margines zobaczycie Alicję Kochańską, Alicję Parczewską, Mariana Czarkowskiego, Dawida Dziarkowskiego, Radosława Jamroża, Cezarego Ilczynę, Marcina Kiszluka, Artura Steranko oraz Marcina Tyrlika.
Polecamy tekst Jerzego Czecha, polskiego poety, tłumacza literatury rosyjskiej, publicysty, autora tekstów songów do spektaklu, o świecie minionym i obecnym w odniesieniu do historii Kohlhaasa czyli tytułowego Wroga publicznego:
NAJSŁABSI
Coś jest ze światem nie tak – tej diagnozie naszej noblistki odruchowo chce się przytaknąć, ale przekora natychmiast podpowiada pytanie: a w której to epoce wszystko było „tak”? Czy taka kiedykolwiek istniała?
Na pewno nie był nią wiek XVI, kiedy rozgrywa się akcja Wroga publicznego. W ostatniej dekadzie poprzedniego stulecia podróż Kolumba otworzyła przed Europą zupełnie nowe możliwości, ale zaraz potem wybuchła i błyskawicznie szerzyła się epidemia syfilisu (czy przywleczonego z Ameryki, to nie jest pewne), budząc wspomnienia straszliwej „czarnej śmierci” i myśli o rychłym końcu świata – mijała przecież połowa drugiego tysiąclecia ery chrześcijańskiej. Savonarola, natchniony kaznodzieja, piętnował zepsucie i nawoływał do poprawy samą głowę chrześcijaństwa, papieża Aleksandra Borgię. Ten zaś widział kryzys Kościoła i zapowiadał jego reformę, ale cóż – na odnowiciela moralnego słabo się nadawał (wybrano go na Ojca Świętego, tymczasem był zwyczajnym ojcem, dbającym o swe biologiczne dzieci).
Renesansowi papieże zachowywali się jak świeccy politycy, a ich podwładni, biskupi, wcale się od nich nie różnili. Wszyscy pochodzili z książęcych rodów, więc nawet mszy nie chciało im się odprawiać, i wyglądało na to, że głównym ich zajęciem jest... kolekcjonowanie biskupstw. Było to zabronione, ale nie takie rzeczy można obejść dzięki pieniądzom. Niemałym, dodajmy, toteż gdy Albrecht Hohenzollern, arcybiskup Magdeburga, zapragnął zostać jeszcze arcybiskupem Moguncji, zapożyczył się naprawdę solidnie i same dochody nie wystarczyłyby mu na spłatę długu. Jego doradcy od marketingu postawili wtedy na handel odpustami i objęli nimi grzechy zarezerwowane dotąd dla papieża, a nawet na grzechy zmarłych, pokutujących w czyśćcu. Ręka rynku sięgnęła, rzec można, w zaświaty.
Choć handel odpustami krytykowany był od dawna, trwałby jeszcze długo, gdyby utrzymywano go w jakichś rozsądnych granicach. Albrecht najwyraźniej je przekroczył i potrzeba było tylko kogoś, kto powie: dość! Był nim syn wzbogaconego chłopa, zakonnik augustiański Marcin Luter. Z tez, których wbrew legendzie nie przybił na drzwiach kościoła w Wittenberdze, najważniejsza głosiła, że drogą do zbawienia nie są ofiary ani posty, lecz mocna wiara. Dzięki wynalazkowi druku Luter stał się znany w Niemczech, a czując poparcie narodu, nie dał się skłonić do odwołania tez, ale przeszedł do ataku na papiestwo. Samo masowe poparcie nic by pewnie nie dało, gdyby nie wziął go pod opiekę elektor saski, bo i książętom Rzeszy nie podobały się poczynania hierarchii.
Reformator nie przewidział jednak wszystkich wniosków, które ludzie wysnuli z jego pism. Mówił o wolności sumienia, kwestionował przywileje duchownych, a co z innymi swobodami, z innymi stanami? Pojawiły się żądania zniesienia wszelkich przywilejów, po paru zaś latach chłopi wystąpili przeciw nadużyciom szlachty, co przerodziło się w wielką antyfeudalną rewoltę. Luter najpierw apelował do obu stron o pokój; później, przerażony perspektywą anarchii, wezwał do krwawego stłumienia buntu, co wykonano aż nadto gorliwie: zginąć miało około 100 tys. chłopów.
Akcja Wroga publicznego zaczyna się kilka lat po tych wydarzeniach, co prawda na ziemiach, których wojna chłopska nie ogarnęła, ale duch rebelii kieruje bez wątpienia bohaterem sztuki, Michaelem Kohlhaasem. „Wróg” żył naprawdę, nazywał się nieco inaczej – Hans Kohlhase, i mieszkał na terenie dzisiejszego Berlina. Kiedy jechał na targ w Lipsku, saski junkier zajął mu bezprawnie parę koni. Dwa lata upominał się handlarz o sprawiedliwość, aż w końcu ze zbrojnymi kompanami zaczął szukać jej na własną rękę. Musiał mieć spore poparcie wśród ludu, skoro grasował w Saksonii i Brandenburgii przez 6 lat, póki w roku 1540 nie został schwytany i stracony.
Jego dziejami zainteresował się Heinrich von Kleist, pisarz rodem z Frankfurtu nad Odrą. O świecie w którym żył, z pewnością powiedziałby, że nie tylko coś, ale w ogóle wszystko jest z nim „nie tak”. Całe jego dorosłe życie upłynęło pod znakiem wojen z rewolucyjną, a później napoleońską Francją. Bonaparte dawał liczne przykłady jak zwyciężać mamy, żadne jednak ze zwycięstw nie było równie druzgocące jak to pod Jeną i Auerstädt, gdzie pruska machina wojenna jednego październikowego dnia 1806 roku została dosłownie rozniesiona. Kraj się załamał, potężne twierdze poddawały się bez wystrzału nawet małym oddziałom francuskim. Nam to się podobało, bo otworzyło Dąbrowskiemu drogę do Polski, ale poza tym nikt w Europie nie cieszył się z przemarszu Wielkiej Armii. Ktoś nie śpi, żeby spać mógł ktoś – Polakom traktat w Tylży dał namiastkę państwowości, upokorzeni zaś nim Prusacy zapałali żądzą zemsty. Kleist, osobnik i tak niezbyt zrównoważony, miał do niej dodatkowe powody: pod bramami Berlina aresztowali go żandarmi i wywieźli ciupasem do Francji, skąd z wielkim trudem uwolniła go siostra. Pod historycznym kostiumem jego utworów wre zatem wściekłość i na okupantów, i na bezsilne Prusy, wymagające natychmiastowej reformy. W tym samym roku 1808, kiedy Polacy pomagali cesarzowi ujarzmić Hiszpanów, Kleist zaczął pisać nowelę o handlarzu koni z myślą o swoim kraju, w którym jednostka nie jest chroniona przed samowolą.
Kohlhaas nie jest postacią jednoznaczną. Byłby wzorem cnót, gdyby nie fanatyzm, z jakim upominał się o swoje. Ogrom nieszczęść, które wywołał, rażąco góruje nad sumą jego krzywd. Gdy średniowieczny kupiec wracał żywy z wyprawy, uważał się za szczęściarza; mogli go po drodze napaść rycerze-rabusie, przy których von Tronka, zadowalający się parą koni to całkiem ludzki pan. Pisarz nie każe bohaterowi zabierać bogatym i rozdawać biednym, nie ukrywa, że „poczucie sprawiedliwości uczyniło zeń zbójcę i mordercę”. To nie Robin Hood, ale ktoś w rodzaju Hamleta – chce świat przywrócić do normy, ale w końcu gubi innych i siebie; świat tymczasem pozostaje taki jaki był. Ustami swoich postaci (żona Lisbeth, Luter) autor przemawia handlarzowi do rozumu, już to powołując się na Ewangelię, już to przemawiając do zdrowego rozsądku, ale w gruncie rzeczy czuje w nim pokrewną duszę. Kohlhaas jest romantycznym buntownikiem, jak Karol Moor ze Zbójców, tyle że Kleist unika Schillerowskiej retoryki. Z nowoczesnością łączy go styl, pozornie beznamiętny, który można byłoby nazwać kronikarskim, gdyby nie urzędnicza wręcz drobiazgowość opisów. Nic dziwnego, że zachwycał się nim Kafka, którego Józef K. toczy podobną walkę ze światem i przegrywa.
Kulturę zachodnią nadal ta opowieść przyciąga. Od połowy XX wieku rośnie liczba jej przeróbek literackich, adaptacji scenicznych i filmowych; obecnie idzie już w dziesiątki. A przecież, cokolwiek mówić, ta druga połowa była spokojniejsza niż pierwsza. Może staliśmy się wrażliwsi i częściej uważamy, że jest „nie tak”. Nie przypadkiem film Volkera Schlöndorffa Michael Kohlhaas – buntownik zaczyna się od dokumentalnych zdjęć paryskiego maja 1968 i starć w Sajgonie. Kilka lat temu francuską wersję nakręcił Arnaud des Pallières. Sztuki o Kohlhaasie powstają głównie w Niemczech; dwie jednak napisali Węgrzy: mieszkający w Rumunii András Sütő (Niedziela palmowa pewnego handlarza koni, 1973) oraz właśnie István Tasnádi. W 1999 r. reżyser Árpád Schilling wystawił jego Wroga publicznego w najważniejszym krajowym teatrze im. Katony. Duży nacisk położył autor na obraz i poetyckie słowo – do wzmocnienia muzyką. Uwydatnił też cynizm wielmożów, za nic mających prawo i religię – te służą tylko do utrzymania poddanych w ryzach. Ale byłaby to jeszcze jedna wersja Kleistowskiej historii, gdyby nie pomysł, żeby opowiedziały ją konie. Tak, ta para nieszczęsnych koni, która przewija się przez całą nowelę, ale nie znaczy nic poza równowartością w pieniądzach. W sztuce obserwują one, co człowiek wyrabia z nimi i z całym tym światem. Pomysł poniekąd w duchu dzisiejszych czasów, kiedy coraz lepiej dostrzegamy wspólnotę wszystkich istot żywych. Tasnádi myślał pewnie o podobieństwie losów tych, którzy są na dole – służą innym, noszą ich na grzbiecie i zawsze są bici. Kohlhaas cierpiał, ale tylko moralnie i materialnie; naprawdę obrywają istoty mu podporządkowane – obity ciężko pachołek Herse czy batożone i głodzone konie.
Patrzymy na to i mówimy: coś tu jest nie tak, albo: „świat wypadł z formy”. A może nigdy nie był w formie, bo formy nigdy nie było, i zawsze trzeba ją dopiero stworzyć? To jakoś najczęściej udaje się najsilniejszym; słabsi – cóż, muszą się jakoś dostosować. A najsłabsi dostają baty.
Jerzy Czech
OSTRZEŻENIE:
Podczas spektaklu wykorzystywane są efekty świetlne, które mogą spowodować napady padaczkowe u osób chorych na epilepsję.
Fotorelacja z premiery spektaklu: