Czasem się przegrywa

Potrzebujesz ukojenia, wyciszenia, uspokojenia, a może nawet przytulenia? Ten spektakl da ci to wszystko. I jeszcze więcej.

Jeśli komuś teatr kojarzy się z miejscem, gdzie padają trudne słowa, wypowiadane mocnym głosem, na scenie dzieje się dużo i głośno, a aktorzy i aktorki próbują wyciągnąć publiczność z foteli i włączyć ją w przebieg spektaklu — ten spektakl jest na drugim biegunie. Dzieje się w nim niewiele, jest spokojnie, czasem wręcz sennie i leniwie, nikt nie krzyczy, nie nawołuje do niczego, nie tupie i nie miota się po scenie. W tym spektaklu króluje delikatność, subtelność, czułość, zarówno wobec tematu, jak i publiczności.

Dzieje się tak dlatego, że to przedstawienie jest o depresji. A szerzej: o tych wszystkich momentach, kiedy nie nadąża się za pędzącą rzeczywistością, nie ma się siły na toczenie codziennych bitew ze światem, nie ma się ochoty na pokazywanie się z jak najlepszej strony i udawanie, że całkowicie panuje się nad wszystkim. To przedstawienie o tym, że czasem się przegrywa, czasem brakuje energii, czasem chce się tylko sobie spokojnie pobyć gdzieś w kącie i nic więcej.

Pameli Leończyk udało się zbudować bardzo skuteczną strategię opowiadania o tym wszystkim ze sceny. Tekst, przygotowany przez Darię Sobik, oparty na książce Emilii Dłużewskiej, ale także na osobistych przeżyciach i wspomnieniach osób uczestniczących w procesie powstawania spektaklu pokazuje nowy, ciekawy sposób mówienia o smutku. Choć to spektakl o płaczu, ani trochę nie jest płaczliwy — trzy aktorki: Marzena Bergmann, Agata Zielińska i Barbara Prokopowicz o depresji i smutku opowiadają bez nadmiernej emfazy, bez patosu, na spokojnie, a momentami wręcz z humorem i niewymuszonym uśmiechem.

Ton tych historii idealnie współgra z ciepłą, miękką, niemal otulającą scenografią Magdaleny Muchy. Scenę pokrywa gruba warstwa puszystych dywanów, poduszek i kołder, a w tle na swój wielki moment czeka ogromna figura maneki neko, czyli japońskiego kota machającego łapą. Delikatna, elektroniczna muzyka Magdaleny Sowul i oparte na organicznych spokojnych ruchach choreografie Daniela Leżonia jeszcze bardziej potęgują klimat empatycznego przytulenia.

Ten spektakl daje nadzieję, wsparcie i poczucie, że ze swoim smutkiem nie jest się samemu. Leniwie zmierza do finału, który okazuje się zaskakująco — choć w bardzo specyficznym znaczeniu tego słowa — spektakularny. Wspólne śpiewanie piosenki nabiera wymiaru katharsis. Trudno powstrzymać łzy, trudno powstrzymać się też przed tym, żeby nie zacząć śpiewać razem z aktorkami. Jeśli teatr ma być wspólnym przeżyciem, ten moment zapewnia je bardzo skutecznie.

Jak płakać w miejscach publicznych

Najbliższe spektakle