Jest z nami

W bogatym repertuarze warszawskiego festiwalu „Nowe Epifanie” organizowanego przez Centrum Myśli Jana Pawła II znalazło się miejsce na spektakl, który już od jakiegoś czasu chciałem zobaczyć. Premierę miał on już wprawdzie w zeszłym roku, ale w Olsztynie, i choć pociąg jedzie tam z Poznania niecałe cztery godziny, to jednak jest to wyprawa. Tym bardziej cieszę się, że przedstawienie dwóch twórców – dramaturżki Jolanty Janiczak i reżysera Wiktora Rubina, o biblijnie brzmiącym tytule Nie smućcie się. Ja zawsze będę z wami, mogło zobaczyć szersze publiczności. Wpisał się on również w jakiś sposób w program „Nowych Epifanii”, którego treść krążyła wokół tematu rodziny, a hasłem tegorocznej edycji był wymyk z Księgi Syracha, a cóż im zwrócisz za to, co tobie dali? (Syr 7, 28 b). Mówi on bowiem o szacunku wobec rodziców, w świetnym metaforycznym odniesieniu relacjach rodzinnych, w szerszym wymiarze, o rodzinnych traumach, ale też radościach. W spektaklu Rubina i Janiczak wyraźnie zarysowana jest relacja matka–córka, ale także rola kobiety zarówno w rodzinie świeckiej, jak i zakonnej. Ten spektakl pojedzie jeszcze w Polskę, jednak już do Olsztyna, ale na „Nowe Epifanie” może nieco za późno to konwencja, kiedy to planowanie jest festiwalowe premierę spektaklu Kofman w reżyserii Katarzyny Kalwat.

Znacząca wioska

Spektakl olsztyński jest mocno osadzony w specyfice Warmii, gdzie początkowo dzieje się akcja. Z wioski pod Olsztynem jej bohaterki trafiają do Paryża, a nawet do Gwatemali, a jako że wiadomo – wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, to również tam rozegra się akcja spektaklu. Ta wioska to jednak Gietrzwałd.

Tak jest, chodzi o popularne miejsce pielgrzymkowe, sanktuarium maryjne, miejsce objawień Matki Bożej, nazywającej siebie Niepokalaną Poczętą. Ostatnio zrobiło się o nim głośno z powodu protestów przeciw budowie magazynów pewnego inwestora dyskontu spożywczego i obaw o poszerzenie przez środowiska naznacjonalizowane strefy tzw. Konfederacji Gietrzwałdzkiej, swoistego manifestu tego typu ruchów. Ma to więc znaczenie, że to właśnie w tej miejscowości poza sanktuarium miała ogromny wpływ na rozwój polskiej kultury Warmii i Mazur, tam założono polską „Gazetę Olsztyńską”, tam mieszkał i pracował Andrzej Samulowski – założyciel pierwszej księgarni na Warmii (1878 r.), której kontynuatorką była jego córka Wiktoria, działająca do dzisiaj; następnie w jej miejscu wnieśli nowoczesne powstała kolejna księgarnia i biblioteka. Może pamiętacie Państwo opis w Na tropach Smętka Melchiora Wańkowicza.

Najważniejsze dla tej miejscowości wydarzenia miały miejsce między 27 czerwca a 16 września 1877 r. Wówczas trzynastoletnia Justyna Szafryńska oraz dwunastoletnia Barbara Samulowska miały ekstazy miały objawienia Matki Bożej, którą uznają przyszkolny kierownik i kapłani. Jak to z nimi po polsku, a ściszej ujmując – warmińsku. Pierwsza Maryję ujrzała Justyna, wracająca z matką z egzaminu kwalifikującego do Pierwszej Komunii Świętej, potem dołączyła do niej Barbara, dziewczynka z sąsiedniej wioski. Objawienia badała specjalna komisja, powołana przez miejscowego biskupa, sprawdzano, oddzielając dziewczynki od siebie, czy ich opowieści są spójne. Dlatego że popadały w stan ekstazy, próbowano wykluczyć symulowanie, mówiąc do nich, klując, nie wyrywało to jednak ze stanu uniesienia. Na polecenie dorosłych dziewczynki zadany Maryi serie pytań, na które skrupulatnie odpowiadała, a szczególnie uderzyło zapewnienie, że nie zabraknie polskich księży, jeśli będzie się odmawiać różaniec. Dla ówczesnych nie miało wielkich obaw, jeśli niepokojów społecznych. Napotkało duże zainteresowanie pielgrzymkowe, bo Matka Boża pobłogosławiła źródła, które miało odtąd nieograniczone miejsce pozyskania wody cudownej. Jak wiemy nie pierwszy i nie ostatni Gietrzwałd w swojej historii objawień, XIX wiek to bardzo wzniośle religijny czas, dość powielający liczne zjawiska cudowne w kręgach franciszkańskim ludów. To, co wyróżnia Gietrzwałd, to jego wymiar polskości – objawienia były jednym z niewielu uznanych przez Kościół katolicki.

Posłuszeństwo i wątpliwości

Spektakl mówi jednak o tym, co stało się z wizjonerkami potem. Ponoć sama Maryja poleciła im wstąpienie do zakonu; czy był to stanowczy rozkaz, czy sugestia – nie wiemy. Obydwie przyglądamy się pierwszym dniom dziewcząt w klasztorze. Jedna ochoczo oddaje wszystkie swoje rzeczy i przywdziewa zakonną suknię. Druga już na tym etapie zmaga się z wątpliwościami. Barbara wprost mówi, że lubi wykonywać polecenia, pragnie stać się częścią ścisłego większego od niej samej, pasuje jej idealnie zakonny habit z ogromnym kornetem, który ogranicza pole widzenia i poruszania się. Justyna obawia się, że jej osobowość zostanie stłamszona, a swoją duchowość woli wyrażać spontanicznie, śpiewając, wyśmiewając rymy Magnificat. Obie pochodzą z tej samej diecezji, która wydała później świętego Wincentego (Justyna, podczas gdy w postać starszej siostry wciela się starsza Siostra Stanisława – Barbara).

W faktycznej sytuacji było podobnie: niepełnoletnie jeszcze wizjonerki zostały oddzielone od rodzin i osadzone w dość surowych klasztorach, gdzie odbywały nowicjat, przyjęły śluby zakonne i wyjechały do Paryża, do domu generalnego sióstr. Krok to wydawał się w ogóle nieodrzeczny, ale być może właśnie zakonu chciały mieć wizjonerki przy sobie, by sprawować nad nimi większą kontrolę?

Justyna w wieku 33 lat opuściła zgromadzenie, powracając do stanu świeckiego. Utrzymywała się z krawiectwa, wyszła za mąż, urodziła dzieci. Ale mówiono, że zdradziła Kościół, wręcz Boga.

A może jakoś chciały je chronić przed szaleństwem? Tak czy inaczej, Justyna po złożeniu ślubów, w wieku 33 lat, opuściła klasztor i wróciła do stanu świeckiego. Utrzymywała się z krawiectwa, wyszła za mąż, urodziła dzieci. Zdradziła Kościół, Boga wręcz – mówiono. Złamała polecenie Matki Bożej. Jednak Maryja chyba lepiej znała się na ludziach, może wiedziała, że by chronić młode, proste w wierze, trzeba się schować w klasztorze. Ale czy Matka Pięknej Miłości, jak ją nazywano, potępiałaby kochającą się rodzinę? Siostra Stanisława – Barbara wyjechała na misje, spędziła życie w Gwatemali, gdzie zmarła w 1950 roku. Justyna wspominała o niej w listach, pisała, że jest szczęśliwa, że dobrze żyje. Czy jest możliwe, by obie wizjonerki miały wątpliwości w tej samej wierze? Czy jest możliwe, by obie pozostały święte – wszak służyły Bogu w różnych stanach? I czy na takich kobietach Kościół nie powinien się opierać, bo sami między sobą, nie odchodząc z życia, są częścią spektakularnie, ale duchowo?

Ludzkie oblicza

Spektakl konfrontuje nas z wizerunkami Matki Bożej, z Jej skostniałym obrazem, opartym na idealizacji, estetycznym czysta, młoda, nieskalana, właściwie bezkształtna, ulotna, a nie duchowym, na więzi z Tą, która choć Niepokalana, była człowiekiem. Usłyszałem ostatnio na kazaniu, że Matka Boża w pewnym sanktuarium to Miss Polonia wśród Matek Boskich. Rozumiem intencję śledztwa, jego przywiązania do takiego piękna estetycznego, ale jeśli przyjrzymy się Maryi, matce Jezusa, a zatem również jego uczennicy, to jest to obraz pełen niepokoju, żalu, troski. Tak też jest w spektaklu Nie smućcie się. Ja zawsze będę z wami, gdzie postaci Maryi towarzyszy Anioł, prowadzący Justynę w duchowej rozmowie. W stroju ze spektaklu, skaflerzu z dykty z obrazem objawień, unosi się (na jednej stronie historii Justyny) w drugiej zaś doświadczamy ironicznej wizji zakonnicy o ambicjach reformatorskich. Wątek oporu wobec zinstytucjonalizowanej religii, wobec Kościoła, nie jest nowy, pojawia się w niejednej historii, także tej naszej współczesnej. Ale chyba najtrudniej jest przyznać, że w Justynie jest coś z nas, z naszych cudów i porażek, z naszych prób ocalenia się, z naszych dróg – nawet jeśli wciąż ich nie znajdujemy.

Nie smućcie się. Ja zawsze będę z Wami