Krzyżacka zawierucha Jana Klaty. Oglądaliśmy wyczekiwaną premierę
Jedni skandują "Gott mit uns!", drudzy "Zdro-waś Ma-rio". Grający rycerzy aktorzy okładają się jak na kibolskiej ustawce, w tle w ciężkich zbrojach z mieczami pojawiają się wojownicy z olsztyńskiego Bractwa Rycerskiego Warmińska Dzika Kompania. Rekonstruktorzy wchodzą na scenę tylko na kilkuminutowy finał — Bitwę pod Grunwaldem. To część druga "Krzyżaków" - wyczekiwanej premiery w Teatrze im. Jaracza w Olsztynie, którą wyreżyserował Jan Klata — nowy dyrektor Teatru Narodowego w Warszawie.
"Krzyżacy" Jana Klaty. Kto jeszcze pamięta śnieg?
Powieść Henryka Sienkiewicza to wymarzony materiał literacki dla Klaty. Narodowa klasyka w przygodowym wydaniu, zderzenie wielkiej historii z patriotyczną pedagogiką "ku pokrzepieniu serc". Nie pierwszy raz Klata sięga po Sienkiewicza, nie pierwszy raz pojawiają się u niego postaci w zbrojach — przypomnijmy, w "H.", czyli "Hamlecie" Klaty ze Stoczni Gdańskiej sprzed dwudziestu lat, Duch Ojca wzywający młodego księcia do czynu był husarzem w pełnym rynsztunku, galopującym przez Stocznię na prawdziwym koniu.
W Olsztynie koni nie ma — wojownicy na wyobrażonych rumakach udają ich tętent trochę jak w klasycznym filmie grupy Monty Pythona o rycerzach króla Artura. Spektakl zdecydowanie zaczyna się w tonie buffo. Ciut sympatyczny, ale i mocno narwany młodzian Zbyszko z Bogdańca (Maciej Cymorek) rzuca się na krzyżackiego posła, chce bić Niemca — choć wojna trwa akurat właśnie na Wschodzie, z Tatarami. Trudno tu nie pomyśleć o miłośnikach Bąkiewicza dzielnie broniących nas przed Unią Europejską, gdy jednocześnie z Rosji nadlatują drony.
Komizm spiętrza się w scenach dziarskiej Jagienki ze Zgorzelic (świetna Małgorzata Rydzyńska), polującej wraz ze Zbyszkiem na bobra. Udane efekty przynosi w "Krzyżakach" współpraca Klaty z nową dramaturżką: pisarką Ishbel Szatrawską (autorką m.in. powieści "Toń" czy dramatu " Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia"). Współtworzona przez nią adaptacja Sienkiewicza jest klarowna, dowcipna i dobitna. Zarazem wydobywa ze szkolnej lektury to, czego z niej raczej nie pamiętamy (chociażby wątek pracy pańszczyźnianej chłopów), jak i przypomina refreny-evergreeny, jak celebrowany wielokrotnie w spektaklu śpiew "Gdybym ja miała skrzydłeczka jak gąska, poleciałabym za Jaśkiem do Śląska".
Pewną nowością w teatrze Klaty jest też minimalistyczna, biała przestrzeń Mirka Kaczmarka, scenografa często kojarzącego się raczej z pop-barokowym nadmiarem. "Krzyżacy" Klaty rozgrywają się w bieli, w ciągle padającym śniegu — stopniowo w Polsce równie zapomnianym, co rycerskie zbroje.
Od farsy do traumy
Komizm komizmem, jednak pragnienie wojny, jej przeczucie przenikające świat spektaklu, prowadzi w końcu do wybuchu. Robi się poważnie — teatr sięga po historyczne traumy. Pojawiają się dojmujące sceniczne cytaty z okupacyjnych opowieści — Jurandowi ze Spychowa (Cezary Studniak) Krzyżacy każą tańczyć, jak znęcający się nad Żydami hitlerowcy w trakcie Zagłady swoim ofiarom. Tuż obok — melodia austriacko-niemieckiej "Cichej nocy" w surrealnej, nowofalowej wersji Klausa Nomi, artysty grającego po wojnie w USA z przerysowywaniem swojej niemieckości, łączącego operę z popem. Kontekst polskiej historycznej wyobraźni podkreślają projekcje wideo autorstwa Natana Berkowicza, tło, na którym rozgrywa się cała niemal sceniczna akcja. Żołnierze Wehrmachtu forsujący graniczny szlaban, nazistowskie pochody, ruiny... Scena, w której Krzyżacy oślepiają Juranda ze Spychowa, ucinają mu rękę i język może skojarzyć się z cięciem brzytwą oka z "Psa andaluzyjskiego", filmu surrealisty Luisa Buñuela z 1929 roku. Drastyczny obraz powtarza się w uporczywym zapętleniu. W towarzyszącym premierze wywiadzie Klata opowiada o pewnej umowności Sienkiewicza jako twórcy popkultury; tym ekranowym rozwiązaniem z pewnością wydobywa Sienkiewiczowską ekscytację przemocą (przypomnijmy zresztą choćby opis nabijania Azji Tuhajbejowicza na pal z "Pana Wołodyjowskiego").
Klata pokazuje też brutalność tam, gdzie sienkiewiczowska narracja ją przemilcza. Danusia (Agnieszka Giza-Gradowska) wychodzi z krzyżackiej niewoli jako ofiara przemocy seksualnej; ta scena spektaklu — z rozedrganą, obdartą, zakrwawioną kobietą — jest jakby z teatru Mai Kleczewskiej.
Farsa przechodzi u Klaty w grozę. Ale nawet do opowiadania grozy Klata sięga po rubaszną poetykę jakby spod znaku dowcipów o Hansie Klossie i Brunnerze, która przetrwała w żartach z Benedykta XVI czy pobrzmiewa w prawicowych kpinach z oskarżanego o niemieckość Donalda Tuska.
Grzegorz Gromek jako Danveld, krzyżacki szwarccharakter, zacięcie parodiuje niemiecką wymowę - "ehr", i tak dalej. Gromek wykonuje tę stylizację zresztą z precyzją, energią, żelazną konsekwencją, jak formalną etiudę, by w mgnieniu oka potem to porzucić i zacząć mówić z subtelną elegancją. Klata nieco bardziej niż zwykle bawi się w "Krzyżakach" formą — wyśpiewywane w zapętleniu słowa "krzyżacka zawierucha" spotykają się z "zawieruchą" literalną, wiatrem z mechanicznych dmuchaw. Skąd ten cytat? W spektaklu Maćko z Bogdańca (Maciej Mydlak) z sąsiadem śpiewają sobie "Rotę" Konopnickiej. Rażący anachronizm ("Rotę" napisana jest przecież prawie pięćset lat po bitwie pod Grunwaldem)? Owszem, ale pokazanie przez Sienkiewicza wojen wieloetnicznej monarchii Jagiellonów z wieloetnicznym zakonem krzyżackim jako narodowego starcia Polaków z Niemcami, też przecież było rażącym anachronizmem, przejętym później zresztą przez politykę historyczną PRL.
Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz
Klata przez ostatnie dwie dekady po stereotypowe polsko-niemieckie wątki sięgał często i chętnie. W wałbrzyskiej "... córce Fizdejki" (na podstawie "Janulki, córki Fizdejki" Stanisława Ignacego Witkiewicza) z 2004 roku, neo-Krzyżacy pokazani byli jako przedstawiciele unijnej biurokracji. Pokrewne pomysły powracały w niektórych realizacjach szekspirowskich Klaty: "Hamlecie" z Bochum z 2013 r. czy "Titusie Andronicusie" z Teatru Polskiego we Wrocławiu (koprodukcji z Staatsschauspiel w Dreźnie - premiera w roku 2012).
Ci, którzy twórczość Jana Klaty znają dłużej, nie będą "Krzyżakami" zaskoczeni. Także łączeniem groteski z uznaniem kluczowej w gruncie rzeczy roli martyrologicznych wzorców i narracji oraz militarystycznej perspektywy w polskim myśleniu o historii. Podobnie było przecież, chociażby w sienkiewiczowskiej "Trylogii", spektaklu Klaty ze Starego Teatru w Krakowie z 2009 roku. Tam ostra satyra na sarmatyzm, z Matką Boską Częstochowską głaszczącą szlachciców po głowie, nabierała zupełnie innego ciężaru pod koniec, gdy Pan Wołodyjowski, schodzący, by wysadzić Kamieniec Podolski, stylizowany był na powstańca warszawskiego wchodzących do kanałów — i inni brali z niego przykład. Śmiech ucinało jak karabelą.
Konserwatywny krytyk Rafał Węgrzyniak pisał kiedyś na łamach ultraprawicowego "Do Rzeczy" o Klacie, że jest on "obecnie jednym z niewielu wybitnych reżyserów teatralnych średniej generacji naprawdę identyfikującym się z tradycją narodową". Trudno się z tym zdaniem nie zgodzić. Udani "Krzyżacy" pokazują zarazem, że do kolejnego etapu swojej drogi — bycia szefem największej narodowej sceny — Klata przystępuje ze sporą energią i determinacją. Na ile potrafi zaskoczyć i odbić się od swoich sprawdzonych diagnoz i reżyserskich patentów — jeszcze zobaczymy. Pierwszą premierą Klaty w Teatrze Narodowym w Warszawie będą "Termopile polskie" według Tadeusza Micińskiego — zaplanowane na 22 listopada.