Warmia i Mazury. Ballada o miłości.
Warmia i Mazury. Ballada o Miłości to sto lat historii regionu w lekkiej, pełnej ironii formie. O zbiorowej pracy nad spektaklem opowiada Marta Miłoszewska, pochodząca z Olsztyna reżyserska. Spektakl „Warmia i Mazury. Ballada o Miłości” oglądać możecie na Scenie Kameralnej Teatru im. S. Jaracza.
Po 13-letniej przerwie wracasz do olsztyńskiego teatru z adaptacją reportażu Beaty Szady pt. „Wieczny początek. Warmia i Mazury”. To ukłon w stronę rodzinnego regionu?
Marta Miłoszewska: Kiedy Paweł Dobrowolski, obecny dyrektor teatru tworzył swoją koncepcję programową przed objęciem tego stanowiska w zeszłym roku, zaproponował mi podesłanie propozycji scenicznych adaptacji. Pomyślałam, aby dorzucić do nich spektakl nawiązujący do lokalnej tożsamości. Wybór padł na adaptację reportażu Beaty Szady, który bardzo mnie poruszył. Nie sądziłam jednak, że akurat ten utwór ma szansę na tak szybką realizację.
Autorka widziała już twoją inscenizację jej książki?
Marta Miłoszewska: Tak, przyjechała do nas na próbę czytaną, potem próbę na scenie. Nie ukrywam, że bardzo mnie to stresowało, ale kiedy zobaczyłam po zakończeniu spektaklu jej uśmiech, odetchnęłam z ulgą. Upewniłam się, czy nie krzywdzimy jej oraz jej dzieła naszą interpretacją i dodanymi wątkami. Ale stwierdziła, że jest zadowolona z takiej formy.
Te dodane wątki to praca grupowa twórców przedstawienia?
Marta Miłoszewska: Książka jest wyłącznie dziełem autora, a spektakl to zbiorowe dzieło wszystkich realizatorów plus widzów. Ten poważny i mówiący o bolesnych sprawach reportaż Beaty jest takim kręgosłupem, na którym zbudowaliśmy teatralne ciało. Każdy z nas dodał coś od siebie, przepuściliśmy treść przez własne doświadczenia, poczucie humoru, wrażliwość. Dużo wątków współczesnych przeplatamy autokomentarzem, autoironią, naszymi emocjami związanymi z tym regionem. Opowiadamy zasłyszane współczesne historie, nawiązujemy m.in. do dzisiejszego Olsztyna i okolic. Zależy nam, aby zainspirować widzów do dodania w kuluarach swoich własnych, regionalnych historii.
Rewiowy charakter spektaklu to sposób, aby nadać lekkości tragicznym losom Warmiaków i Mazurów, które przewijają się w książce i spektaklu?
Marta Miłoszewska: Książka opowiada o ostatnich stu latach historii tych ziem, sięga czasów plebiscytowych, przedstawia szerokie spektrum zagadnień i problemów. A mi jest z kolei bliski lekki humorystyczny sposób wypowiadania się. Lubię patrzeć na świat z przymrużeniem oka i o taką szlachetną formę przedstawiania go walczę w swojej twórczości. Myślę, że te ostatnie pandemiczne lata tak nas „dojechały”, że każdemu z nas przyda się nieco lekkości i dystansu.
Na co dzień mieszkasz w Warszawie, której mieszkańcom oberwało się w spektaklu, choćby za to, że Warmia kojarzy im się głównie… z Mazurami.
Wątek tzw. „warszawki”, która bywa w regionie głównie między kwietniem i październikiem, rozbudowaliśmy w spektaklu w formie komediowej. Choć od lat mieszkam w stolicy, jedną nogą wciąż jestem w Olsztynie, mam tu swoje mieszkanie, przyjaciół, rodzinę. Tak naprawdę nigdy stąd nie wyjechałam. W naszej adaptacji przewija się reportaż radiowy mojego taty z lat 70. pt. „Trudna miłość”. Pozwolił mi on złapać ton tego spektaklu. 10 lat temu tato zrobił także serial dokumentalny „Ostatni Warmiacy i Mazurzy”, w którym wypowiadają się ostatni autochtoni, świadkowie tragicznych około wojennych historii. Wzruszające było dla mnie to, że Beata Szady, pisząc książkę również korzystała z tego dorobku.
Muzyka w spektaklu pt. Warmia i Mazury. Ballada o Miłości to swoisty przegląd regionalnych grup i szlagierów. Tu też każdy z twórców dodał coś od siebie?
Ja tylko rzuciłam ogólne hasło na temat mojej wizji dotyczącej muzyki. Przegląd kultury muzycznej regionu to jeden z poziomów opracowania dźwięku, za który odpowiedzialna jest Mary Rumi, kompozytorka, aranżerka, multiinstrumentalistka, wokalistka, z urodzenia warszawianka od lat mieszkająca w Olsztynie. Recital szlagierów w wykonaniu aktorki Mileny Gauer jest ironicznym komentarzem do pojawiających się wątków na scenie. Końcowy cover „Take me to the lakes” Taylor Swift to właśnie pomysł Mileny, która jest wielką fanką tej wokalistki.
Wasza ballada pomieściła wiele miłosnych aspektów.
Ballada – gatunek łączący cechy epiki, liryki i dramatu był punktem wyjścia do stworzenia formy spektaklu. Staramy się w nim nie być publicystyczni, nic nie deklarować, ale doprowadzić do tego, aby poprzez różne konteksty, emocje widzów same pracowały nad tematem tożsamości. I aby pozwoliły zagłębić się w promowane przy okazji spektaklu hasło i rodzaj puenty „jestem stąd”. Gonimy na scenie za emocjami związanymi z tym przekazem. Jeśli udało nam się je złapać i zainspirować widza do sięgnięcia do własnej historii, to jesteśmy w domu.